niedziela, 11 grudnia 2011

Kołobrzeg - Hel 2011

Jestem Agnieszka Borowiak, latem 2011 mam 20 lat, mieszkam gdzieś pod Poznaniem i studiuję
dziennikarstwo - mam nadzieję, że coś z tego będzie. W tym roku zrobiłam sobie długi spacerek. Przeszłam piechotą z Kołobrzegu na Hel.

Relacja:

15.08.2011 - poniedziałek

Wprawdzie wyruszyłyśmy dzień później, lecz dziś parotygodniowe plany zostawały zapinane na ostatni guzik. 15 sierpnia to święto. Tego dnia wszystkie sklepy są pozamykane a pociągi kursują według chorego rozkładu jazdy. Z taką perspektywą zdecydowałyśmy się wyruszyć we wtorek. Późnym wieczorem jestem już spakowana. Zabieram tylko najpotrzebniejsze rzeczy sporządzone przeze mnie na specjalnej liście. Jest wśród nich raptem parę bluzek, ręcznik szybkoschnący, śpiwór, namiot, niezbędne lekarstwa, środki kosmetyczne, latarka, kubek, nóż... i tak można wymieniać, i wymieniać. Plan był prosty: zależało nam by wziąć jak najmniej oraz aby plecak był przy tym jak najlżejszy. I tak oto po zważeniu miał jakieś 6,5kg... no cóż. Zanim idę spać sprawdzam jeszcze raz rozkład pociągów do Kołobrzegu. Jednak dostaję telefon od Kachy ( kumpeli, z którą zaczynałam wyprawę), że załatwiła nam tam darmową podwózkę. Dzięki temu 30 zł przeznaczone na bilet mogę schować do kieszeni i wydać później na więcej piw, albo na coś innego co mi pomoże w fazie kryzysu. A kryzys przy takiej wyprawie to rzecz normalna. Byłam na trzech pieszych pielgrzymkach do Częstochowy. Mniej więcej wiem co może mnie spotkać.

16.08.2011 - wtorek

Do Kołobrzegu dotarliśmy z zaj.ebistym parogodzinnym poślizgiem (godz. 13). Cała wyprawa była szczegółowo zaplanowana i spisana na kartce. Wiedziałyśmy ile kilometrów dziennie będziemy iść i jakie miejscowości będziemy mijać. Jednak kumpela nie wzięła najpotrzebniejszej dla nas rzeczy: MAPY! Kiedy to usłyszałam w połowie drogi do Kołobrzegu złapałam się za głowę. No w sumie, po co ci mapa jak "na Hel idziesz ciągle na wschód, a żeby się nie zgubić wystarczy, że masz morze po swojej lewej stronie". Tak, logika Kasi zawsze mnie rozwalała. Jak później sama się przekonała - mapa była bardzo potrzebna. Pogoda tego dnia świetna jak na tegoroczne wakacje, które były bardzo deszczowe. Słońce, niebo bezchmurne, ok. 25 stopni w cieniu. Zamiast się opalać i kąpać w morzu my głupie będziemy iść piachem z 6,5kg plecakiem. Miodzio.


Podczele. Pierwsza miejscowość, pierwszy postój. Byłam tu ostatni raz jak byłam nad polskim morzem czyli jakieś... 5 lat temu? Jak wrażania po przejściu pierwszego odcinka? Chodzenie po piasku zdecydowanie nas spowalnia, idziemy wolniej niż to zaplanowałyśmy. Ważne, że nie pada. Jemy, pijemy i idziemy dalej. Nie będę opowiadać co robiłyśmy po drodze, bo to nudne. Jednak krajobrazy piękne. Uroku polskiego wybrzeża nie da się zobaczyć na plażach turystycznych. Dzikie, polskie plaże, bez ludzi, śmieci, z rozmaitą florą większość z was widziało tylko na zdjęciach i pocztówkach. Może polskie wybrzeże nie należy do najatrakcyjniejszych miejsc na Ziemi, ale skomentuję to popularnym przysłowiem: cudze chwalicie, swojego nie znacie.

Planujemy tego dnia nocować w Mielnie (od Kołobrzegu ok. 35km). Nic z tego nie wyszło. Pewnie gdybyśmy przyjechały wcześniej do Kołobrzegu udałoby się. Powoli słońce zachodziło i postanowiłyśmy rozpocząć szukanie noclegu - w Gąskach (od Kołobrzegu to ok. 23 km). W nocy za spanie w namiocie na plaży gwarantowany spory mandat, więc szukamy jakiegoś pola namiotowego. Jak się zostaje tylko jedną noc właściciele pól chętnie się targują, także zawsze można przespać się za niewielkie pieniądze. Aha, i kupiłyśmy mapę! Niestety pokazującą tylko fragment wybrzeża, ale zawsze.


17.08.2011 - środa

Ok. 8 rano zwijamy namiot i idziemy dalej. Każdy poranek nad Bałtykiem jest zimny, nie mówiąc już o nocy w nieszczelnym namiocie. Tym razem idziemy trochę asfaltem by szybko nadrobić trasę i przy okazji zapatrzeć się w jedzenie. Około południa robi się taka gorączka, że robimy sobie 1,5h przerwę by przeczekać to największe nasłonecznienie. Doszłyśmy do Mielna (od Gąsek ok 12km). Odcinek 12km w 4h? Tak, ja też nie rozumiem dlaczego idziemy tak wolno!

W Mielnie człowiek na człowieku. Pogoda podobna do wczorajszej. Widok człowieka na plaży z plecakiem turystycznym, gdzie każdy się opala i odpoczywa naprawdę wprawia w osłupienie. Woda po takiej wędrówce naprawdę orzeźwia. Warto skorzystać, bo nie wiadomo czy uda nam się dziś wieczorem umyć. Idziemy dalej. Przez Unieście do Łaz (z Mielna ok. 9km), gdzie się zatrzymujemy na noc. Oczywiście planowałyśmy iść dalej - do Dąbek. Jednak w takim tempie to zajdziemy tam za 3 lata.


18.08.2011 - czwartek

Ten dzień zniszczył mojego towarzysza podróży - Katarzynę. Po tych dwóch dniach zastanawiania się dlaczego idziemy tak wolno już znam odpowiedź: to przez nią. Pogoda w sam raz na wędrówkę, nie za gorąco i nie za zimno. Codziennie wyruszałyśmy o 8 rano. Plaża do Dąbek (z Łaz ok. 15km) kamienista. Idzie się sto razy gorzej niż po piachu i do tego jesteśmy głodne. Jedyne co miałyśmy do jedzenia to kanapkę z poniedziałku. Ohyda, ale lepiej zjeść i pójść w kierunku cywilizacji niż sprawić by Kacha miała mi umrzeć po drodze. I tak było z nią źle. Szłyśmy gęsiego. Co jakiś czas odwracałam się, żeby zobaczyć gdzie jest, a ta z każdym kilometrem wlokła się coraz bardziej. Domyślam się, że jedyne co obserwowała po drodze to piasek, moje nogi i plażowe słupki, które pokazywały ile kilometrów już przeszłyśmy. Tego dnia postanowiła jednak wrócić do domu. Z Dąbek musiałyśmy podjechać busikiem do Darłówka, gdzie nocowałyśmy.

19.08.2011 - piątek

Ok godziny 6 budzi nas deszcz. To próba przetrwania mojego namiotu. Niestety przecieka. No trudno. Kacha zbiera swoje rzeczy i wychodzi w tym deszczu, gdyż spieszy się na pociąg. A niech ma karę, niech moknie, a ja sobie jeszcze poleżę. Nie będę wracać do domu przez to, że ona wyjeżdża. Większość by stchórzyło i wróciło razem z nią. Ludzie sukcesu zwykle muszą pogodzić się z samotnością. Mogę sobie to wmówić jako komplement. Po jej wyjeździe poczułam się swobodniej. Poza tym miałam wrażenie, że zrzuciłam z siebie zbędny ciężar, który dźwigałam całą drogę. Także pełen freedom.

Przestało padać. W międzyczasie zmieniłam sobie plan podróży., zebrałam rzeczy i poszłam. Na początku dnia słonecznie i ciepło. Z godziny na godzinę robiło się coraz zimniej i coraz mocniej wiał wiatr. Czuć było zbliżający się sztorm. Po plaży nie dało się iść, gdyż miotało mną na wszystkie możliwe strony. Jarosławiec (od Darłówka ok. 14km). Nie bez powodu wspominam o tej miejscowości, gdyż w niej po raz pierwszy w życiu byłam nad morzem. Aż się łezka w oku kręci ;D Bez Kachy idzie mi się 100 razy lepiej. Mimo fatalnej pogody poruszam się tak jakoś szybciej, sama dyktuję sobie tempo i ustalam postoje.

Nocuję w Ustce (od Jarosławca ok. 21km). W całym mieście okropnie wieje, lecz miałam nadzieję, że szybko przejdzie. Rozstawiam namiot. I na tym mogę zakończyć, bo wiatr po prostu mi na to nie pozwala. Po 30 minutach udaje mi się go ustawić. Mocuję go dodatkowymi śledziami, zostawiam rzeczy i udaję się na miasto. Moja wędrówka nie polegała jedynie na zaliczaniu kilometrów. Sztuką było mieć jeszcze siłę na przejście się po mieście i okolicach ;D Z drugiej strony było to też wymuszone, bo musiałam iść kupić drugą część mapy.

Noc koszmarna. Rozbiłam się niedaleko jakiegoś chłopaka poznanego po drodze, który podobnie jak ja zwiedzał sobie wybrzeże (jednak on jeździł wszędzie pociągami i autobusami... słabo). Jednak nie z jego powodu noc była okropna. Wiatr wiał z godziny na godzinę coraz mocniej, do tego padał deszcz. Siedząc w namiocie miałam wrażenie jakby przechodziło nade mną tornado. Porozrzucałam w środku w miarę równomiernie swoje rzeczy, żebym razem z namiotem nie odleciała. Trzymałam go też rękami i nogami kiedy słyszałam, że nadchodzi większy powiew. Całą noc nie spałam, bo trzymałam namiot. Jakby mi się popsuł oznaczałoby to koniec mojej podróży. Przegadałam ją z tym chłopakiem oraz z innymi sąsiadami, którzy też nie spali. Byłam na tyle głupia, że przed wyjściem na miasto jeszcze zrobiłam sobie pranie. Ale namiot i tak przeciekał,więc w sumie tak wszystko miałam mokre. Teraz żałuję, bo mogłam sobie w środku przy okazji umyć też głowę.


20.08.2011 - sobota

W nocy spałam raptem 2 godziny. Około 6 kiedy wydawało mi się, że się uspokoiło zwinęłam namiot. Wokół mnie kompletny chaos i spustoszenie jak po najeździe kosmitów. Wszędzie bezwładnie latały namioty, śmieci, ręczniki i inne rzeczy. Nigdzie nie było ludzi. Mój namiot to wszystko przetrwał. Mogłam bawić się dalej. Właściciele namiotów przespali się w natryskach i przy kiblach campingowych. W sumie mogłam wpaść na ten sam pomysł, ale coś ostatnio brakuje mi kreatywności.

Idę dalej. Ten cholerny wiatr wciąż mi przeszkadza. Po nieprzespanej nocy jakoś tak miałam więcej energii i tego dnia przeszłam naprawdę spory kawałek. Po drodze plaża przy Poddąbiu, Dębinie, Rowach i Smołdzińskim Lesie. Jednak z każdym kilometrem czuje, że słabnę. Po drodze dostałam telefon z pracy, co trochę zmieniło moje plany. Niespodziewanie musiałam wcześniej wrócić do domu. Jednak nie miałam zamiaru rezygnować ze zdobycia Helu. Wiatr mnie już wku.wiał, a plecy i nogi bolały. W Łebie (od Ustki ok. 40km) złapałam transport do Jastrzębiej Góry (od Łeby ok. 50km). Trochę oszukałam, ale kto tam na to patrzy. Zaoszczędziłam w ten sposób dwa lub trzy dni wędrówki. Czułam, że już nie mam na tyle siły żeby pokonać tą trasę w jeden dzień. W każdej pieszej wędrówce, czy to pielgrzymce czy takiej jak ta, im bliżej celu tym idzie się coraz mniejsze odcinki. Różnica polega na tym, że w grupie nie odczuwa się tak bardzo zmęczenia jak idąc samemu.

Jastrzębia Góra to najdalej na północ wysunięta miejscowość Polski. Jedna z piękniejszych miejscowości, które dane mi było niedawno zobaczyć. Jednak uroki tego miejsca postanowiłam zobaczyć następnego dnia. Skupiałam się bardziej na znalezieniu noclegu. Czyżby kolejne pole namiotowe? No this time. Już w drodze postanowiłam wynająć jakiś pokój. Sztorm trwał nadal, więc nie chciałam drugi raz popełniać tego samego błędu. Wolne pokoje na każdym kroku, ale ceny za jedną noc oscylujące w kwotach 70, 100 lub120 zł jakoś mnie nie kręciły. Życie uratowała mi super babcia gadająca po kaszubsku. Jak jej opowiedziałam skąd idę, bez chwili namysłu mnie przyjęła. Nawet udostępniła mi swoją kuchnię. Nocleg u niej kosztował mnie 30 zł, które zaoszczędziłam już pierwszego dnia podróży. Jak już mówiłam zawsze można znaleźć coś taniego, trzeba tylko umieć trochę zabajerować :D Poleciłabym wam ten "pensjonat" jednak nie pamiętam na jakiej ulicy ona mieszka. Szkoda. Mój pokój wyglądał jak wielka, śmierdząca suszarnia. Chociaż po tygodniu wędrówki w końcu poczułam się jak człowiek.


21.08.2011 - niedziela

Nie pamiętam o której godzinie wyruszyłam. W sumie kogo to obchodzi. Kochana kaszubska babcia gdzieś zniknęła. Była niedziela, miała prawo się wyspać. Każdy normalny człowiek w niedziele śpi do południa, czyta przy kawie gazetę i cały dzień wegetuje w piżamie... cóż, widocznie nie jestem normalna. Sztorm się skończył, świeciło słońce, było bardzo ciepło. Od Władysławowa (od Jastrzębiej Góry ok. 10km) przestaję iść plażą. Poruszam się po ścieżce rowerowej prowadzącej stąd na sam Hel.

W końcu zobaczyłam po obu stronach horyzontu morze. Hel jest coraz bliżej. Po drodze witają mnie Chałupy, a gdzieś w okolicach Kuźnicy (od Władysławowa ok. 12km) spotykam redaktor z Gazety Tczewskiej. Także od razu znalazłyśmy wspólny język. Zrobiła ze mną wywiad i ponoć gdzieś go opublikowała, jednak nie umiem go znaleźć. Było gorąco więc trochę się w trasie rozleniwiłam. Miałam dziś zdobyć Hel, ale w sumie przenocuję w Jastarni (od Kuźnicy ok. 8 km). Tutaj swego czasu też często jeździłam jak byłam dzieckiem.


22.08.2011 - poniedziałek

Godzina 5, pada i silnie wieje wiatr. God why? To tak na dobitkę - odpowiedział. Około 8 przestaje padać więc zwijam namiot póki mogę. Dziś mam do przebycia tylko 13 km. Idę pomału, bo strasznie wszystko mnie boli. Całą tą podróż szłam bardzo chaotycznie i widocznie moje ciało miało już dość. Jednak pierwszy raz padało kiedy szłam. W końcu moja peleryna doczekała się swojego debiutu. To nie był jednak mój dzień. Byłam zniszczona od środka. Co ławeczkę siadałam i machałam do przejeżdżających samochodów, straszyłam małe dzieci przejeżdżające koło mnie na rowerach, a każdego napotkanego człowieka pytałam jak jeszcze daleko mam do celu. Tak oto na Hel dotarłam około godziny 15. Żeby było ciekawiej jedyne pole namiotowe na Helu było na jego drugim końcu. Rozłożyłam namiot, a później obudziłam się przed nim około 18. Mogli mnie przynajmniej do niego przeciągnąć.



Tak skończyła się moja tygodniowa podróż na Hel. Nieźle udało mi się ją streścić. Relacja jest dość ogólna, ponieważ od wędrówki minęło już trochę czasu i nie wszystko pamiętam.

Następnego dnia wsiadłam w pociąg i w domu byłam około 21. Fajnie było w końcu zasnąć we własnym łóżku. Ogólnie po tym wszystkim dziwnie się czułam siedząc na krześle, ale sądzę, że było warto. Lubię podróżować w niekonwencjonalny sposób. W zeszłoroczne wakacje spotkałam faceta, który objechał maluchem pół Europy. Kiedy moja polówka będzie umierać, też mam zamiar udać się w taką podróż. Sporo osób się pyta po co mi to było i co ja w ogóle z tego mam. Zainteresowania są różne, ale w sumie nikt nie zrozumie sensu takiej wędrówki jeżeli sam na niej nie był. Tak samo jak nikt nie zrozumie tego co faceci widzą w piłce nożnej, a kobiety w nowych szpilkach. Nie chciałam bić jakiegoś rekordu czy komuś czegoś udowadniać. Poszłam dla zabawy. Przynajmniej będę miała co wspominać kiedy już będę skostniałą staruszką. Szkoda, że Kacha odpadła na starcie, kto wie jakby wtedy ta wędrówka wyglądała. Jakby ktoś z was chciałby wybrać się w podobną wyprawę to służę pomocom i dobrą radą. Ogólnie to po każdej takiej wędrówce obiecuje sobie, że to ostatni raz. Jednak im bliżej kolejnego lata tym plany coraz bardziej szalone. Zobaczymy co w tym roku, może wędrówka z Helu na Giewont. Ktoś chętny?


Kontakt:    a_borowiak@interia.pl